top of page

Alicja Müller

Ze wstrętu i gniewu zrodzony

Król początkowo jest „ni-tym-ni-owym”. Siedzi tyłem do publiczności, paląc papierosa. Już preludium zdradza, że na scenie nie zobaczymy groteskowego monstrum. Ten, kto liczył na kolejny freak-show, nie będzie zadowolony. Żadnej inwazji, zarazem przyciągającej i odpychającej, inności; żadnego, jeszcze bardziej spektakularnego od tych już zapisanych w historii teatru, garbu. Piotr Mateusz Wach proponuje klasyczne niemalże piękno. Piękno wpisane w jego ciało, a jednocześnie przez to samo ciało dekonstruowane. Subwersja niejedno ma imię.

 

Ryszard. Ciało z gniewu to spektakl dość paradoksalny. Jego autor opowiada bowiem o tym, co w człowieku najbardziej ohydne i potworne językiem efemerycznego, bo wpisanego w narrację taneczną, piękna. Ryszard w interpretacji Wacha, jako ten, który miał narodzić się z zębami i pokąsać łono matki, przypomina nieco inne przeklęte szekspirowskie dziecię z, jak ładnie sparafrazował tę postać Tadeusz Różewicz, „pyskiem w gnoju”. Zło wpisane w Kalibana, chociaż zdaje się pozaludzkie (mamy wszak do czynienia z bohaterem z wiedźmy zrodzonym), jest równie absorbujące, absolutne i bezwzględne, co to reprezentowane przez Ryszarda III. Tancerz zbliża się tym samym do poetyki metafory – mimo że reprezentuje jednostkowy głos garbatego króla, okazuje się tworem natury hybrydycznej, abstrakcyjnym ruchomym obrazem, który wyraźnie oddziela się od pierwowzoru. Z jednej strony próbuje zobaczyć to, co ukryte: poszukuje natury zła albo – by powrócić do samego spektaklu – przyczyn, przerastającego istnienie, gniewu tytułowego bohatera, z drugiej – komponuje uniwersalną, przejmującą w swej dosłowności, zbudowaną na zasadzie scenicznego minimalizmu, opowieść będącą zapisem procesu wyrodnienia. Ryszard Wacha, inaczej niż u Szekspira, nie jest archetypicznym ucieleśnieniem zła, ale potworem i szaleńcem, który sam wtłacza się w kalectwo. Garb jest tutaj przedłużeniem wewnętrznej monstrualności, efektem końcowym przepoczwarzania się w tyrana.

 

Chociaż autor spektaklu Ryszard. Ciało z gniewu konstruuje swoją postać w oparciu o tekst Angeliki Lidell Rok Ryszarda, będący trzydziestostronicowym monologiem – zapisem pędu myśli zwyrodnialca na godzinę przed śmiercią, nie sposób odmówić mu przewrotności. Tancerz nie tylko odczarowuje demonizm króla, ale także zręcznie manipuluje dwuznaczną poetyką wstrętu i odrzucenia, sytuując abiekt po stronie piękna. Przekracza tym samym granicę między podmiotem i wymiotem. Czyni widzialnym to, co z kulturowych (dominujących) narracji winno się wypierać. Nie chodzi tutaj jednak o zwykłe przekroczenie, o opowiedzenie się po stronie wykluczonych ani o próbę zwrócenia „ja” prawa do słabości (zlany potem, a właściwie w pocie skąpany, prawie nagi – przepasany tylko, na wzór Księcia Niezłomnego w interpretacji Ryszarda Cieślaka, tyran odzyskuje swoją,  pomijaną w wielkich narracjach, mięsność), lecz o ucieleśnienie relatywizmu pojęć takich jak piękno i brzydota, przyciąganie i wstręt. Pot to jedna z tych wydzielin, o których wolelibyśmy zapomnieć. Poza tym, że nieprzyjemny, w porównaniu do innych ludzkich paskudztw jest wyjątkowo nijaki – nie dość drastyczny, mało kontrowersyjny. Wach potem „maluje”, czyni go nie tyle koniecznym elementem choreografii, ile jej estetycznym dopełnieniem. Tancerz nieustannie balansuje na granicy pojęć i emocji. Pokazuje wściekły gniew subtelnością podszyty, odgrywa zwierzę w człowieku, ale także drzemiący w bestii, zasmucony brakiem miłości stłumiony głos ludzkiego „ja”. Co istotne, jego Ryszard pozostaje niemy. Gniew nie mieści się w rzeczywistości języka.

 

Wach opowiada nie tylko doprowadzonym do stanu totalnego niemalże, dyktowanego auto-nienawiścią, zezwierzęconym ciałem – na jego twarzy rozgrywa się równoległy dramat. Jego rysy są wynaturzone obłędem i winą, jakby dobrowolnie upodabniał się do zdychającego, wściekłego psa. Tancerz stapia się z psychodeliczną muzyką, jego oddech zlewa się z histeryczną melodią, w pewien sposób ją współtworząc. Bardziej niż człowieka przypomina perwersyjne ucieleśnienie zła, któremu jest za siebie trochę wstyd. Wach tworzy niesamowitą, autodestrukcyjną kreację nękanego przeszłymi traumami kaleki. Czasem wydaje się ogłuszony przez popełnione morderstwa, onieśmielony potwornością wspomnień, a czasem popada w ekstatyczne, bliskie malignie stany i z natarczywą żarliwością prezentuje swoje okaleczone szaloną ideologią i niedorzeczną hipokryzją wnętrze.

 

„Tańczę garbatych i prostych” – napisał niegdyś Wacław Niżyński. „Tańczę garbatych i gniewnych” – mógłby powiedzieć Wach. Nie przypadkiem przywołuję w tym miejscu choreografa Święta wiosny. Ryszard. Ciało z gniewu rozpoczyna się od siedzenia. Siedzeniu towarzyszy wyświetlany na ekranie monolog króla. Ryszard twierdzi, że zabija, bo nie jest kochany. Niżyński zwykł myśleć, że z braku miłości umiera. Jego ostatni występ zaczął się od siedzenia. Później zatańczył wojnę. Podobno był wstrząsający. Kończył, ledwo odziany – osłonięty li tylko strzępami swojej tuniki, ciężko dysząc. Wach nie tańczy wojny, ale człowieka, który dla samego siebie był wojną. Jego ciało zdaje się rozdarte między psychopatycznym samouwielbieniem  a spotęgowanym obrzydzeniem. Staje się doskonałą wizualizacją podmiotu dążącego do autodestrukcji. O tym, że pies zdechł, nie trzeba już nikogo informować z ekranu.

 

 

Alicja Muller, Ze wstrętu i gniewu zrodzony [w:] Gazeta Teatralia, Shakespeare Daily, nr. 4, 07/08/2015

http://www.teatralia.com.pl/wp-content/uploads/2015/08/numer_4_2015.pdf

 

Ryszard. Ciało z gniewu

chor. Piotr Mateusz Wach, premiera 04.08.2015 Teatr w Oknie, Gdańsk

bottom of page